Profesor Binienda na moje uwagi dotyczące Jego wirtualnego eksperymentu odpowiedział: " Ponieważ badania tej katastrofy nie były przeprowadzone rygorystycznie, dokładnie, mamy 40 millionów opinii i bałagan. Komu na tym zależało?"
Tę uwagę profesora Biniendy uważam za ważniejszą od Jego próby zbadania jednego z elementów smoleńskiej katastrofy. Nie można zaprzestać stawiania pytań do czasu aż każda wątpliwość mogąca zostać wyjaśniona wyjaśniona zostanie.
Pozostaje do wyjaśnienia
Na wstępie chciałbym zwrócić uwagę, że ani MAK ani komisja Ministra Millera nie wyjaśniły trzech bardzo istotnych dla tego wydarzenia faktów.
-
Po upadku, na przewróconym do góry kołami tupolewie, na oponach podwozia głównego, były widoczne ślady błota chociaż samolot miał upaść lecąc odwrócony bez kontaktu kół ze smoleńskim gruntem.
Dlaczego?
(Dwa fragmenty fotografii pokazałem zwrócone kołami do ziemi.) -
Samolot prowadzony od 10 kilometra przed progiem pasa „na kursie i po ścieżce” kilometr przed progiem znalazł się 60 metrów z boku osi ścieżki. Według raportu MAK dokładność radaru, z którego korzystali naprowadzający samolot kontrolerzy w pomiarze odchylenia od kursu wynosi pół stopnia. 1000 metrów od pasa przelicza się to na ok. +9 metrów.
Dlaczego? -
MAK w przypisie 50. do swojego raportu stwierdza, że prowadzący samolot smoleńscy kontrolerzy systematycznie oszukiwali załogę tupolewa podając jej odległość do progu pasa 500-600 metrów większą niż była w rzeczywistości. Według analizy danych z oblotu 15.04.10 dokładność wskaźnika radarów w pomiarze odległości była około -90..-150m. W przypisie [50] do finalnego raportu MAK stwierdził: „Obliczenia wykazały, że informacje kontrolera dla załogi o odległości do pasa ( 8, 6, 4, 3 i 2 km) podawane były z wyprzedzeniem średnio o 500 metrów. Oblot kontrolny (rozdział 1.16.6) wykazał, że błąd zobrazowania znacznika samolotu na PRL wg odległości wynosił minus 90-150 metrów (znacznik był bliżej progu pasa WPP 26, niż samolot znajdował się w rzeczywistości).” .
Dlaczego?
Zobligowany w pewien sposób zarówno przez blogerów komentujących mój tekst o raporcie Komisji ministra Millera jak również po wybuchowym wczorajszym tekście Rafała Ziemkiewicza wstawię teraz zaplanowany na trzy odcinki końcowy (mam nadzieję) ciąg podsumowujący moje wypowiedzi dotyczące katastrofy smoleńskiej.
Celem tego cyklu jest podanie w trzeciej części hipotezy bezpośredniego powodu katastrofy z którego wynikną wyjaśnienia wykazanych powyżej faktów. Dowodząc tę hipotezę oprę się na prawach mechaniki lotu i o informacje zarejestrowane w czarnych skrzynkach tupolewa i opublikowane w dostępnych materiałach
Planuję przedstawić trzy części, które zamierzam opublikować w trzy kolejne soboty.
-
O wirtualnym eksperymencie profesora Biniendy
-
Uwagi do wyposażenia Tu-154M we wspomagany komputerem system nawigacji
-
Prawdopodobny powód upadku Tu-154M 10.kwietnia 2010 w Smoleńsku
I. O wirtualnym eksperymencie profesora Biniendy
Od momentu opublikowania nie kryłem pewnych zastrzeżeń jakie miałem do zaprezentowanego we wrześniu na medialnej konferencji eksperymentu wirtualnego profesora Biniendy. Przypominam, że profesor Binienda zaprezentował wyniki symulacji zderzenia skrzydła tupolewa ze smoleńską brzozą. W wyniku przeprowadzonych w USA na superkomputerze uniwersytetu Akron obliczeniach metodą elementu skończonego stwierdzono tam, że skrzydło tupolewa w kontakcie ze słynną brzozą smoleńska powinno ściąć drzewo samo ulegając niewielkim stosunkowo wgnieceniom. Jako inżynier - obliczeniowiec zawsze byłem pod presją konieczności weryfikowania obliczeń teoretycznych na badanym obiekcie fizycznym. Jest to szczególnie konieczne po pierwszych obliczeniach zadanego problemu.
Niezależnie od publikowania tych uwag na blogach i w druku wysłałem je również profesorowi Biniendzie.
Autor wirtualnego doświadczenia tak mi, jeszcze we wrześniu ub. roku, odpowiedział:
Drogi Panie Wiktorze,
Serdecznie dziękuję za poprawki mojego języka polskiego. Czasami brakuje mi słów lub je nieprawidłowo stosuje. Mam nadzieję, że to nie przeszkodziło w przekazie myśli. Zgadzam się z Pana wieloma uwagami i cenie sobie Pana opinie. Wydaje mi się, że zgadzamy się, że jeśli jest chociaż jedna wątpliwość w tak ważnej sprawie jak ta
katastrofa, to Polska powinna wziąć prawdziwych ekspertów, nie politycznych, którzy na poziomie światowych standardów przeanalizują wszystko analitycznie, numerycznie, i gdzie trzeba eksperymentalnie. Ponieważ badania tej katastrofy nie były przeprowadzone rygorystycznie, dokładnie, mamy 40 millionów opinii i bałagan. Komu na tym zależało? Jeszcze raz dziękuję za pomoc,
Dr. Wiesław K. Binienda, F. ASCE.
Editor-in-Chief Journal of Aerospace Engineering, ASCE
Professor and Chair,
Civil Engineering Department
The University of Akron
Akron, OH 44325
Odpowiedź prof. Biniendy sprawiła mi satysfakcję. W miarę pojawiania się informacji o smoleńskiej katastrofie napisałem sporo tekstów na jej temat wskazując na niedopowiedziane kwestie. Dotychczas nie otrzymałem tak wyczerpującej odpowiedzi, w dodatku w tak zwięzłej i prostej formie. Prawda jest zwykle prosta - a kłamstwo skomplikowane. Ponieważ istnieją wątpliwości dotyczące tej katastrofy, to nie można przestać ich wskazywania aż do bezspornego wyjaśnienia każdej z nich. To jest również celem niniejszego tekstu.
Wątpliwości w hipotezie przedstawionej przez prof. Biniendę budzi pozostałość złamanego konaru smoleńskiej brzozy. Przełamanie jej nie jest podobne do cięcia maczetą jakby sugerowała wykonana na uniwersytecie w Akron animacja tego wirtualnego eksperymentu. Jestem skłonny przypuścić, że smoleńska brzoza mogła zostać złamana bez kontaktu ze skrzydłem przez podmuch i zawirowania spowodowane przez wielką objętość szybko przelatującego blisko niej samolotu i strumieniami z dysz pracujących jego silników.
Hipotezę profesora Biniendy da się zweryfikować. Nie potrzeba dla tego dokonywać skomplikowanego eksperymentu z udziałem fragmentu samolotu i smoleńskiej brzozy. Szkoda, że ani MAK ani komisja ministra Millera nie opublikowały danych z oglądu szczątków skrzydła samolotu w miejscu hipotetycznego kontaktu z brzozą a na brzozie mikrośladów jej kontaktu ze skrzydłem samolotu. Zwykle przy badaniu katastrof lotniczych takie analizy wykonuje się rutynowo metodami kryminalistycznymi. Relacja z tych badań pozwoliłaby na bezsprzeczne potwierdzenie lub obalenie tezy, że uderzenie skrzydła samolotu w brzozę, pod którą prezydenci Rosji i Polski składali wieńce w rocznicę katastrofy, rozpoczęła dezintegrację samolotu i spowodowała zmianę kierunku jego lotu. Dlaczego komisje badające katastrofę badaniem miejsc hipotetycznego kontaktu samolotu z brzozą jeszcze się nie zajęły?
Chociaż nie jest to kluczowym zagadnieniem dla znalezienia przyczyn katastrofy, to brak ten wykazuje, że badając katastrofę nie dokonano jeszcze wszystkich analiz koniecznych dla pełności materiału dowodowego. Mam nadzieję, że między innymi aby to zrobić pojechała do Smoleńska niedawna wyprawa polskich prokuratorów.
Pańskie artykuł jest interesujący, rzeczowy, bez zbędnego zadęcia.
czekam na kolejne części.
Pozdrawiam
Nie wierzę polskim prokuratorom. Z Moskwy zamiast konkretów przywożą same prikazy jak mglić i zapętlać tzw. śledztwo. Jeśli Lawrow przyjeżdżał do Polski pouczać MSZ i ambasadorów to jedyny wniosek się nasuwa, że prokuratorzy jeżdżą do Moskwy po to samo. Wystarczy posłuchać rzeczników NPW i OPW i wszystko jasne.
Pozdrawiam Autora i proszę niech przekaże podziękowania prof.Biniendzie za to, że w nawale pracy znalazł czas na zajęcie się Smoleńskiem, który jest dla wielu Polaków niezmiernie ważny.
Musimy wiedzieć JAK zabito nam Prezydenta, po tym dojdziemy KTO bo dlaczego - to już dawno przestało być tajemnicą.
Jeszcze raz pozdrawiam.
__________________________
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten aldd meg a Magyart
Dla mnie bez mała od samego początku brzozowe dywagacje wydawały się zasłoną dymną - ciekawsze są wcześniejsze sekundy.
A tu widok drzew z ziemi po "katastrofie". http://www.granagieldzie.pl/download/file.php?id=730&sid=1bb1745674c19b976840063e76151192 i http://www.granagieldzie.pl/download/file.php?id=695&sid=1bb1745674c19b976840063e76151192
Życzę owocnych przemyśleń i pozdrawiam.
"....Hipotezę profesora Biniendy da się zweryfikować. Nie
potrzeba dla tego dokonywać skomplikowanego eksperymentu
z udziałem fragmentu samolotu i smoleńskiej brzozy........
Hipotezę profesora Biniendy da się zweryfikować. Nie potrzeba
dla tego dokonywać skomplikowanego eksperymentu z udziałem
fragmentu samolotu i smoleńskiej brzozy.
badając katastrofę nie dokonano jeszcze wszystkich analiz
koniecznych dla pełności materiału dowodowego. Mam nadzieję,
że między innymi aby to zrobić pojechała do Smoleńska niedawna
wyprawa polskich prokuratorów ..."
-----------------------------------------------------------------
Sorry, ale jak na razie to autor bije pianę i mnoży byty nie
wprowadzają de facto nic oryginalnego do wyjaśnienia przebiegu
znieszczenia samolotu. Gdyby tak łatwo dało się zweryfikować
symulację (a nie hipotezę jak mniema autor!) prof. Biniendy,
to nie byłaby ona potrzebna i nie byłoby tych "40 milionów opinii".
Autor pomija bardzo istotny polityczny wymiar "błędów", sprzeczności
i zatajeń, dyletancko nie biorąc pod uwagę np. możliwość "ręcznego"
złamania brzozy. Do tego jeszcze naiwnie jak dziecko ma nadzieję że
"polscy prokuratorzy" po 20 miesiącah pojechali do Śmoleńska po to
aby "zrobić" "jeszcze nie dokonane analizy konieczne do pełności
materiału dowodowego". Jak na razie mamy do czynienia z bajeczką
na dobranoc a nie z przełomowymi odkryciami w sprawie przebiegu
zamachu, który prawdopodobnie okaże się główną przyczyną upadku
Państwa Polskiego.
Jak podałą prasa:
Również wczoraj (czyli w czwartek) zakończyła swoje prace pierwsza grupa polskich specjalistów, która w niedzielę udała się do Moskwy. Mieli oni dokonać oględzin elementów wyposażenia samolotu znajdujących się w stolicy Rosji. Prokuratorzy wojskowi: płk Anatol Sawa i mjr Jarosław Sej, oraz dwaj biegli z zakresu pracy automatyki lotniczej, osprzętu lotniczego i badania wypadków lotniczych prowadzili czynności w siedzibie Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK), w którym zdeponowane są te urządzenia.
Informując o zakończeniu misji, mjr Sej powiedział dziennikarzom, że przebadano "kilkadziesiąt przedmiotów, elementów wyposażenia samolotu". Chodziło o urządzenia elektroniczno-nawigacyjne, w tym komputery nawigacyjne, elementy awioniki, układy sterowania i zegary pokładowe. Prokurator oświadczył, że zrealizowano założony plan i zebrano bogaty materiał dowodowy."
* * * * * * * * *
——>> Czyli "kilkadziesiąt przedmiotów, elementów wyposażenia samolotu" — ta banda idiotów tow. oszusta Millera "przebadała" w ciągu TRZECH DNI lub CZTERECH DNI! [sic!]
To znaczy, że jest jednak grupa genialnych idiotów do spraw organoleptycznych badań komputerów
Jak widać, członkom tej grupy genialnych idiotów do spraw organoleptycznych badań lotniczych urzadzeń nawigacyjnych oraz komputerów — wystarczy, że spojrzą na komputer czy inne urządzenie elektroniczne — i je pomacają lub powąchają… I w ten sposób mają już dokonane wszystkie konieczne badania… Oraz "bogaty materiał dowodowy"... [sic!]
Rzeczywiście, z obwąchiwania pijanego komputera przez równie pijanego idiotę z kompanii tow. Millera — można zebrać bogaty materiał dowodowy — bo być może ten komputer zapalił się ze wstydu, że razem z nim leciała w tym samolocie niezbolszewizowana elita RP...
A może właśnie dlatego ten samolot w niewyjaśnionych okolicznościach spadł na ziemie...
Przecież wiadomo, że w rządzie Tuska — nadzorowanym przez agentów sowiecko-rosyjskich oraz bandytów od rezydenta z WSI — nikomu nie zależy na zbadaniu przyczyn tej dziwnej "katastrofy"...
————
Zob.: http://salski.nowyekran.pl/post/27751,czy-mjr-sej-dowodzil-w-moskwie-grupa-geniuszy-czy-raczej-grupa-skonczonych-idiotow-do-spraw-organoleptycznych-badan-komputerow-z-tu-154m
*
Autor napisał:
— Profesor Binienda na moje uwagi dotyczące Jego wirtualnego eksperymentu odpowiedział: "Ponieważ badania tej katastrofy nie były przeprowadzone rygorystycznie, dokładnie, mamy 40 millionów opinii i bałagan. Komu na tym zależało?"
* * * * *
Tę opinię profesora Biniendy należy uzupełnić o komentarz, że profesora o tym, iż "badania tej katastrofy nie były przeprowadzone rygorystycznie" — odnoszą się do rzekomych banań ponoć "przeprowadzanych" przez postsowieckich oszustów z MAC oraz ich wspólników z agenturalnego rządu Tuska.
Bowiem, jedynym celem tych kretyńskich "badań" ponoć dokonywanych przez wojskowych pomocników udowadniania rosyjskich łgarstw w PRL-bis — było usiłowanie zrzucenia odpowiedzialności na "pijanych pilotów", albo i na pijany samolot...
powyższe poruszyłem dla tych niedowiarków co kreują tezę nioezlażności - opcja 2
Pamiętajcie jak życie długie tak można wykorzystywać naturę , między innymi w wypadkach nawet i lotniczych. Odpowiedź, dlaczego Brzoza, drzewo znalazło się na ścieżce samolotu, pewnie i koń by się uśmiał. ale CIEMNOTA, która odbiera informacje z katastrofy NIE. Np: dlatego jak jadąc samochodem i uderzysz w drzewo np: Brzoza, zazwyczaj giną wszyscy.
I tu ponownie CIEMNOCIE odpowiadam dlaczego użyto drzewa na ścieżce lotu 101. maszyny używanej w siłach zbrojnych NATO.
Szkoda, że przed wyjazdem nie sprawdziła czy samolot wyleciał z Okęcia.
Zastanawiając się nad przyczynami uszkodzeń tych drzew i ich rozkładem przestrzennym, należy przypomnieć sobie wszystkie rozmowy kontrolerów z wieży z załogą Iła-76, który przecież podchodził do lądowania dwa razy! Ze stenogramów jasno wynika, że ten samolot nie miał zamiaru lądować a z pomocą kontrolerów oblatywał dokładnie miejsce, w którym chwilę później doszło do tragedii. Kontroler wręcz naprowadzał ich - przypominając o skorygowaniu kierunku lotu - na kurs nie prowadzący wprost na pas lądowania. Nawet obecni na lotnisku świadkowie potwierdzali, że Ił-76 przeleciał bardzo nisko, prawie zahaczając skrzydłem o wieżę, na której byli kontrolerzy.
Pozdrawiam
Może to przez to, że zima słaba w tym roku.
.....
Chyba odebrałaś w tym cień mojej ironii. Inna sprawa to naprawde nie widzę innego celu latania tam ekipy polskiej prokuratury jak weryfikacja informacji podanych w raportach. MAK twierdząc, że uderzenie skrzydła w brzozę rozpoczęło dezintegrację samolotu miał możliwość na podstawie elementarnego zbadania śladów to potwierdzić to dowodem lub zaprzeczyć. Pomimo upływu czasu o ile nie zacierano specjalnie śladów (a z brzozy to chyba niemożliwe) takie sprawdzenia powinno być wykonalne.
Słusznie. Temu poświęciłem ostatnie zdanie notki.
Więcej winy za takie prowadzenie dochodzenia widzę tu nie po stronie rosyjskiej ale po stronie polskiej, która nie doprowadziła do co najmniej parytetu strony polskiej i rosyjskiej w prowadzonym śledztwie ale niesłusznie zaakceptowała bez sprzeciwu decyzję premiera Putina z 13.kwietnia 2010 aby dochodzenie prowadził MAK w oparciu o konwencje ICAO - chociaż ICAO wyłączyło sie z tej sprawy jako że ten lot nie był lotem cywilnym a tylko takich dotyczą jej konwencje.
1. Na zdjęciach części wyraźnie widać, że koła nie są jednym elementem z samolotem. Po oddzieleniu się skrzydeł koła mogły wielokrotnie wchodzić w kontakt z błotem i w końcu spocząć do góry.
2. Ścieżka schodzenia na miłość boską, nie jest linią prostą i nie jest osią pasa, o czym chce przekonać większość zwolenników teorii spiskowych, nie mając zielonego pojęcia o lotnictwie. Wystarczy zapytać jakiegokolwiek pilota. To jest stożek z wierzchołkiem na początku pasa. W odległości kilometra od progu odchyłka kilku metrów mieści się w pojęciu "na ścieżce". Widząc pas, przelatując nad latarniami pilot koryguje położenie przed lądowaniem. Nasi nie widzieli pasa, więc korekty nie mogli wykonać. Również w momencie utraty części skrzydła samolot dokonuje pewnego zwrotu. Odległość bodajże 60 m od osi pasa nie jest takim wielkim błędem.
Za to trzeba zadać wyraźne pytanie. Był to lot w celu złożenia kwiatów i zapalenie świeczek na grobach Katynia. Wiadomo było, że warunki atmosferyczne były fatalne, pilot nie chciał lądować, dlatego pytał Kazanę o lotnisko zapasowe. Kto i dlaczego podjął takie ogromne ryzyko dla życia prawie 100 osób.
2. Gen. Błasik był dowódcą lotnictwa, to on najlepiej powinien być świadomy wszystkich nieprawidłowości w doborze załogi, przygotowania lotu. Dlaczego wiedząc o tym nie zalecał pilotom zachowania bezpiecznego, czyli odejścia na lotnisko zapasowe?
Tu tkwi przyczyna katastrofy. Zaryzykowano życiem 96 osób, czego nie wolno było zrobić. Zaryzykowano i przegrano.
3. Nie wiem jakiego modeli i jakie dane zostały przyjęte do symulacji. Z tego co wiem, nikt poza prof. Biniendą tego nie wie. Dezintegracja skrzydła nie polega na jego złamaniu przez brzozę. Brzoza, zakładając zderzenie z nią niszczy częściowo konstrukcję skrzydła. Na skrzydło działa jednak ogromna siła wynikająca z siły nośnej. OK 200 kg/m2 To jest siła dezintegrująca uszkodzone przez brzozę skrzydło.
Przyczyną tego, że mamy 40 milionów teorii jest fakt, że od samego początku wiele źródeł w tym Macierewicz, Rogalski mąciło w tej sprawie, wygłaszało niczym nie potwierdzone teorie. Przecież Macierewicz wyraźnie powiedział, nie jest on od wyjaśniania katastrofy lecz od udowodnienia, że była to zbrodnia. Stąd łapie się każdego wątku, bez względu na jego prawdopodobieństwo wystąpienia i mąci ludziom w głowach.
Do tego zebrało się całe grono domorosłych ekspertów opowiadających banialuki o działaniach UFO, o tym, że rozbił się 102 a nie 101, o tym, że samolot wogóle nie wyleciał z W-wy, o tym, że nie było ofiar, że zabijano ofiary strzałami z pistoletów, o tym, że ofiary telefonowały pisały SMS. Tworzyły one różne teoryjki z różnego typu maszyneriami do wytwarzania sztucznej mgły, świecami dymnymi, rozpylaniem helu, zderzeniami z obcymi samolotami i wszystko co im ślina na język przyniosła, bo z rozumem nie miało to nic wspólnego.
ad 2. "Ścieżka" jest dokładnie zdefiniowana. W odległości 1000 metrów dopuszcza odchylenie boczne ok10m w odległości 2000 ok.18m.
Samolot lecąc po takim kursie na ostatnim kilometrze przed radiolatarnią skręcił w lewo o 60 metrów. Takie odchylenie jest WIELKIM BŁĘDEM
ad.2.2. za dobór załogi nie odpowiada dowódca lotnictwa ale dowódca jednostki lotniczej. Generał Błasik podczas lotu NIE MIAŁ PRAWA ingerować w dowodzenie samolotem. Zresztą dowodzenie samolotem według obu raportów aż do wejścia na ścieżkę było prawidłowe.
MAK twierdzi że dowódca samolotu z racji swej słabości psychologicznej uległ "naciskom" podczas pokonywania czwartego zakrętu (na wysokości 500m) a raport Millera twierdzi że dopiero źle się dowódca zachował na wysokości decyzji (na wysokości ok. 100m bo rzekomo niewłaściwie obsłużył procedurę odejścia)
PS
A co powiesz na twierdzenie MAK, że kontrolerzy oszukiwali załogę tupolewa zawyżając odczyt odległości od pasa o 500-600 metrów (przypis 50 raportu MAK)?
Jeśli chodzi o koła, i nie tylko koła ale również golenie są one wymazane w błocie. Jak pokazują fotografie, są to fragmenty skrzydeł nie przytwierdzone do podłoża, więc musiały się one urwać w trakcie katastrofy mając określony pęd. Hamowanie takiego elementu powodowało, że fragment skrzydła wraz z goleniami obracał się i koła miały styczność z podłożem. Gdyby samolot lądował na brzuchu golenie w grząskim gruncie uległy by połamaniu. To tłumaczy dlaczego są one ubłocone.
Informacja "na ścieżce, na kursie" podawana jest znaczie wcześiej niż 1 km przed progiem pasa, gdzie stożek "ścieżki" czyli dozwolona odległość od osi pasa jest znacznie większa. Lądowanie miało nastąpić w warunkach widoczności pasa, więc taki błąd byłby przez pilota skorygowany. Z pewnością nie było to najprecyzyjniejsze naprowadzanie, urządzenia nie były sprawne tak jak to chciał MAK przekazać, choćby uwagi dotyczące jednej z radiolatarni. Ale przy zachowaniu zasady, nie schodzimy poniżej 100 m i prawidłowych odczytach wysokości błąd ten nie doprowadził by do katastrofy.
Raport MAK nie jest wiarygodny, MAK był nam potrzebny do zebrania dowodów, bez nich nie mielibyśmy tych informacji które mamy. Przejęcie początkowej fazy śledztwa przez zespół międzynarodowy lub tylko polski spowodowałoby działania utrudniające ze strony Rosjan i całość śledztwa by utknęła na wieki, w niezliczonych papierkach o umożliwienie przesłuchania, zbadania itd. To teren Rosji i bez zgody gospodarza praktycznie niczego zrobic nie można. Teraz jest tylko to, czy z tymi dowodami nasi eksperci będą potrafili odtworzyć wszystko co się zdarzyło. Ja osobiście bardziej wierzę technikom, instytutom, lotnikom polskim zatrudnionym wyjaśniania niż historykowi, który na samym początku postawił wnioski a dziś szuka jakiegokolwiek dowodu by te wnioski udowodnić.
Mnie się również nie podoba, że nie ma jeszcze w Polsce wraku, że nie złożono samolotu z pozostałych fragmentów itd. Ale wierzę, że nasii prokuratorzy wykonają zadanie i ustalą rzeczywistość zgodnie z prawdą a nie prawdą "patriotyczną", czy też prawdą jakiegoś ugrupowania politycznego.
Jeśli chodzi o Błasika, był dowódcą lotnictwa więc cały bałagan w jednostce lotniczej jego najbardziej obciąża. Obecność przełożonego za plecami na pewno nie pomaga w wykonywaniu pracy a jeśli mówimy, że Błasik nie miał prawa do wydawania jakichkolwiek poleceń pilotowi to przede wszystkim nie miał prawa wchodzić do kokpitu. Jego pojawienie się w odpowiedzi na pytanie zadane Kazanie przez Protasiuka o wybór lotniska zapasowego był wyraźną wskazówką iż trzeba zrobić wszystko by wylądować. A w takich warunkach było to obarczone ogromnym ryzykiem którego nie wolno było podjąć. To były w dużej mierze starsze osoby jadące oddać hołd pomordowanym w Katyniu a nie misja którą należało wykonać bez względu na ryzyko. Zgodnie z jedną z dwóch prognoz ten samolot nie powinien startować z W-wy. A jeśli już wystartował to powinien odejść na lotnisko zapasowe bez podejmowania próby lądowania, choć przepisy dozwalały na zejście na wysokość 100 m, piloci zeszli niżej a w kokpicie podawana była wysokość poniżej 100 m, czyli mieli świadomość, że zeszli poniżej tej wysokości.
Tyle, że to wszystko mają ocenić eksperci z racji wiedzy i doświadczenia a nie domorośli eksperci, którzy sami się powołali prawem kaduka.
społecznego.Proponuję zabrać Owsiakowi pieniądze zebrane przy tegorocznej akcji i opłacić amerykańskich ekspertów od lotnictwa i katastrof samolotowych. Niech zabiorą resztki Tupolewa zbadają
dokładnie co faktycznie się stało. Opinia polska ma prawo znać prawdę.
Pozdrawiam.
i to samolotem z awioniką z roku 2009 ?
może lepiej nie wychodź Pan z domu, za duże ryzyko.
Przelot na wysokości 100 m nie jest niebezpieczny, problem z tym, że oni zeszli poniżej tej wysokości. Jak nie ma się pilotów "tchórzy" to i na wysokości 50 m można przelecieć. Drzewa tak wysoko nie rosną, ale jak się popełni błąd w odczycie ze wskaźników, w rozpoznaniu mapy i powstanie duże bum, to nie wolno winić całego świata o to że to bum powstało. Jak sam piszesz, do zejścia na 100 m prawidłowe naprowadzanie nie było potrzebne. Bez widoczności pasa nie wolno było im zejść niżej niż na 100m. I nie ma znaczenia czy samolot był na ścieżce czy nie. A tu jednak takie naprowadzanie było im potrzebne i podobnież doprowadziło do katastrofy.
Kolejna sprawa, która wynika z wypowiedzi środowisk PiS. Na początku twierdzono, że przyczyną katastrofy była nienawiść Tuska do Kaczyńskiego. Dobrze, wzajemna nienawiść była i to od wielu lat, ale jaki miała ona wpływ na przebieg lotu? Mnie narzuca się tylko jedno wyjaśnienie. Właśnie kierując się tymi animozjami podjęto decyzję ryzykownej próby lądowania. Innego wyjaśnienia nie widzę.
Czy możesz wskazać mi źródło zawierające tę wypowiedź?
Poproszę o cytat i źródło.
Skąd masz oficjalne informacje że kontrolerzy smoleńscy podawali załodze informacje "z błędem" który "byłby przez pilota skorygowany". O błędzie w podawaniu odchylenia od kursu nie ma w raportach ani słowa. Jest nieudowodniona informacją o błednym podawaniu odległości zapisana "małym drukiem" w przypisie [50] raportu MAK, ale skądinąd uważam ją za kłamstwo -( co udowodnię w 3. częsci)
>"MAK był nam potrzebny do zebrania dowodów, bez nich nie mielibyśmy tych informacji które mamy"
MAK był nam do niczego niepotrzebny. Wykonał tendencyjną pracę byle jak aby tylko zdjąć odpowiedzialność z państwa rosyjskiego.
Badanie powinna prowadzić albo polska komisja wojskowa, albo wspolna wojskowa polsko-rosyjska.
Nota bene MAK pierwszego dnia ogłosił, że powołana została rosyjska komisja cywilno-wojskowa i brak jakiejkolwiek informacji o jej pracy lub jiej likwidacji.
Sęk w tym, że podczas KAŻDEJ katastrofy samolot "schodzi" poniżej 100m.
W dokumentacji oficjalnej nie ma żadnego dowodu, że załoga podjęła decyzję zejścia poniżej 100 metrów.
W prawie polskim jest występek, przestępstwo, zbrodnia. Zbrodnią jest czyn
zagrożony karą powyżej 4-rech lat ; spowodownie (lub przyczynienie się do) katastrofy w ruchu lotniczym z ofiarami śmiertelnymi, tę kwalifikację
spełnia. Wszystko ! Bez Macierewicza, to też jest zbrodnia, tak stanowi
polskie prawo. U Amerykanów jest słynne 7-up, czyli powyżej siedem.
słusznie
Może i decyzji nie podjęła, ale jasno wynika z dokumentów że nie podjęła też decyzji o NIE schodzeniu poniżej 100m. Może brak takiej decyzji był zgubny? Decydować czy odchodzić ze 100 metrów czy nie, gdy się już jest na tych 100 metrach i wciąż się spada 8m każdej sekundy?
Przeczytajcie sami fragment który zamieszczam poniżej i odpowiedzcie dlaczego na 100 metrach drugi pilot mówi spokojnie "w normie"? Komenda "odchodzimy" pada dopiero na wysokości 80m - całe 8 sekund (!) od pierwszej informacji o 100 metrach.
10:40:32,9 200 (wysokość z automatu)
10:40:34,0 Włączone (dowódca)
10:40:37,1 150
10:40:38,7 2 na kursie i ścieżce (kontroler ruchu)
10:40:42,0 Terrain ahead! Terrain ahead! (TAWS)
10:40:41,3 100 metrów (nieokreślony rozmówca)
10:40:42,6 100
10:40:42,6 Pull up! Pull Up! (TAWS)
10:40:48,7 100,
10:40:49,2 W normie, (drugi pilot)
10:40:49,6 90,
10:40:49,8 Pull up! Pull Up! (TAWS)
10:40:50,0 80,
10:40:50,5 Odchodzimy (drugi pilot!)
Mam wiele pytań odnośnie tego fragmentu lotu, ale nie widzę tu wcześniej podjętej decyzji nie schodzenia poniżej 100m. No i dlaczego decyzję podejmuje 2gi pilot a nie kapitan?
Zrobiłem wykres opadania względem tej podawanej wysokości. Nałożyłem na niego też prędkość opadania w metrach na sekundę. Nie jestem żadnym ekspertem a tylko inżynierem, ale co mnie uderzyło, to bardzo duża prędkość opadania do samiutkich 100 metrów. Z powyższego zapisu wynoika że wynosiła średnio 8m/sek. Czyli każdej sekundy do 100 metrów spadał około 8m (w ciągu rzeczonych 8 sekund spadł by dodatkowe 64 metry). Co mnie dziwi, to fakt że słysząc tę wysokosć 100m nie słyszę ani nie widzę w tym zapisie żadnej reakcji pilotów.
Ale na samych 100 metrach następuje cud: piloci nie mówili że odchodzą (póżniej na 80 metrach powiedzą!), a samolot nagle przestaje spadać! Każdy wie, piloci też musieli, że taka już jest fizyka, że jeśli się spadało, nie można nagle lecieć poziomo - wyhamowanie spadania zawsze ileś czasu zajmuje. A tu dosłownie jak ręką uciął przez całe 6 sekund wysokość wynosi 100 metrów! Czy właśnie to mogło spowodować że na chwilę zbaranieli, a zanim się otrzęśli...?
Dla mnie jedynym wytłumaczeniem nagłego przestania opadania samolotu jest nagłe opadanie pod nim ziemi. Z tą samą szybkością co samolot oczywiście. Czyli ten sławetny jar w który opadali nie wiedząc o tym?
Faktem jest że niewiele póżniej niż sekundę po tym jak wysokościomierz znów zaczynał pokazywać że do ziemi coraz bliżej, czyli na 80 metrach, padła komenda odchodzimy. Czy taka praktyka jest OK? To juz musi mi pilot dużego samolotu powiedzieć. Mi intuicja mówi że jeśli nie mam w planie schodzić poniżej 100m bez widoczności, to wyhamował bym opadanie tak, aby na 100 metrach lecieć już poziomo. No ale to ja, który tylko modelami lata. Ciekaw jestm co jakiś kierowca bombowca na to, i na moje wyliczenia.
Tym niemniej zapraszam do dokładnego spojrzenia na cyferki które zamieściłem, i na zrobienie sobie wykresów w Excelu.
Warto się zastanowić dlaczego? A obiektywne dane dla wyjaśnienia tego zawierają raporty MAK i Millera
Przy okazji zwrócę uwagę że to, że nawigator odczytywał wysokość z RW wcale nie znaczy że piloci tymi odczytami się kierowali. *Każdy* pilot lądując omiata wzrokiem dwa przyrządy: sztuczny horyzont i wysokościomierz i jeszcze wariometr- oba BARYCZNE i na nich polega. Odczyt nawigatora był dlatego, aby pilotów zwolnić od pilnowania w trudnych warunkach również RW.
"Ewentualna decyzja o "nie schodzeniu" powinna być podjęta w odległości 1000 metrów od progu pasa, bo takie było minimum. Niestety dla podjęcia tej decyzji w tej odległości byli już za nisko."
Czy oznacza to że podjęli decyzję że SCHODZĄ, mimo braku widoczności?
2. Jeśli uważasz że pilotci przede wszystkim kierowali się wysokościomierzem barycznym, to znaczy że mieli go nie skalibrowanego z ciśnieniem na poziomie lotniska?
Jeśli mieli skalibrowany, to nie widząc ziemi czemu mieli tak dużą prędkość opadania gdy baryczny musiał pokazywać stałe obniżanie ich wysokości poniżej 100m nad poziomem lotniska?
Proszę o wytłumaczenie.
ad 1. Oni jeszcze nie podjęli decyzji. Aby ją podjąć dowódca samolotu musiałby zobaczyć światła reflektorów oznaczających próg pasa z odległości 1000 metrów p bo takie było ustalone przez kontrolerów minimum dla tego lotu. W tej odległości nie mógł podjąć decyzji bo samolot kosił już drzewa w zagajniku.
ad 2. Załoga miała chyba 8 wysokościomierzy barycznych - każdy po dwa. Na pewno po dwa wysokościomierze baryczne mieli obaj piloci. Z tych czterech jeden został przestawiony przez dowódcę, który chciał w ten sposób wyciszyć mylące i przeszkadzające komunikaty TAWSa - a według instrukcji producenta powinien TAWSa całkiem wyłączyć.
Tak, że informacje o wysokości mierzonej barometrycznie załoga miała dostatek. Powtarzam, nawigator czytał RW aby zwolnić pilotów od obserwacji tego przyrządu.
Jeżeli zapisy skrzynek zostały zafałszowane, spreparowane (99% pewności)
to ta dyskusja jest pozbawiona podstaw.
Nie wszystko z nich zostało poprawnie zinterpretowane. Postaram się jeden ciąg zapisów, wadliwie zinterpretowany, omówić w trzeciej części.
A co do wciągnięcia w inne tematy, to nie ma problemu. Sądzę że czytelnie powód zaistnienia każdej z tych trzech kwestii wyniknie z tej interpretacji danych zarejestrowanych na skrzynkach parametrycznych i dźwiękowej.
Pozdrawiam
mam nadzieję że dalsze części będą łatwiej zrozumiałe i pozorna gmatwanina dziwnych faktów się wyjaśni.
Pozdrawiam
mozliwości odczytu dodatkowych danych z amerykańskiego sprzętu.
Wzmianka tam o Nowym Ekranie pasuje do tekstu polemiki jak garbaty do ściany.
Pozdrawiam
narozrabiala na S24. Nurni z upoważnienia Macierewicza prostuje.
Do tego miejsca ; O.K . Ale nie mogę sobie przypomnieć ani jednej publikacji na NE " promakowskiej", uzasadniającej konfabulację :
Ekran 'ju noł'. Zastanawiające.
Odnośnie wirtualnego eksperymentu prof. Biniendy... podtrzymuję że najpierw należy sprawdzić mikroślady na obu kawałkach skrzydła i na brzozie czy był jej kontakt z samolotem czy może (co uważam za bardzo prawdopodobne) złamał ją podmuch. Obliczenia bez innych potwierdzeń to połowa roboty - tylko hipoteza.
Co do fałszywych pomocy naziemnych ... nie korzystam z tej hipotezy. Opieram się tylko na danych o faktach i staram się nie brać pod uwagę nieudokumentowanych przypuszczeń MAK.
A co do komisji Macierewicza ... napisałem w S24 w przypisie do blogu Nurniego że GP, Rzepa i inni w tym poseł M. też się wypowiadali się na tematy, który wskazałem jako pierwszy. Np. poseł M. w niezależnej.pl że decyzję że dochodzenie poprowadzi MAK w oparciu o konwencje ICAO podjął sam premier Putin 13.kwietnia a nie jakieś gremium polskiego rządu dzień później jak sugerowały publikatory.
Pozdrawiam
cywilizowanych warunkach, robi się badania mechanoskopijne.
Bez tych badań, trzeba z pokorą przyjmować wszelkie obliczenia.
Przede wszystkim zmienić z "urwało" na "mogło urwać" i zlecić kontrekspertyzę. Atakowanie Biniendy jest bzdurą i nic nie wnosi do sprawy.
Jeżeli nie było fałszywej radiolatarni to skąd na taśmie sygnał przelotu
przez wiązkę na znacznej wysokości ?
Co do Macierewicza; wolałbym aby za kulisami miał zaufanych fachowców.
GP jest dziwacznie podobne w stronieniu od sojuszników do PiS.
Jedności z PiS'em nie stanowią, Kluby GP usiłowały zdominować partię
w terenie, nieudanie.